top of page
  • alpaktu

Jak Diablo 2 tchnęło we mnie ducha handlu

Zaktualizowano: 9 maj 2021

Kiedy dziś chcemy coś mieć, to po prostu to kupujemy. Tak to zazwyczaj wygląda. Chcesz ciastko, więc dostaniesz ciastko, bo będzie na sklepowej półce. A jak chcesz własne ciastko, to kupisz sobie składniki i je upieczesz (albo poprosisz o to domownika, który zrobi to lepiej i sprawniej). Doszedłem do wniosku, że takie kupowanie ma zupełnie innego ducha niż zjawisko, z którego wyrosło, czyli handel.

 
 

Handel jest często interpretowany jako specyficzny rytuał. Nie chodzi w nim wyłącznie o wymianę dóbr, ale też o kontakt z drugą osobą oraz stoczenie pewnego pojedynku, z którego, z powodu specyficznych reguł, zwycięsko mogą wyjść obydwaj wojownicy. Da się go w takiej formie zaobserwować jeszcze podczas próby wynajęcia wielbłąda na wycieczkowym pobycie w Egipcie, rzadziej w trakcie wizyty na targu miejskim podczas próby zakupu podejrzanego pochodzenia skarpetek i przy zwykłej transakcji umówionej przez platformy typu olx, kiedy to sprzedawca doda magiczną formułkę „cena do uzgodnienia”.


Kiedy myślałem nad tym zagadnieniem, to dotarło do mnie, że są tytuły gier, które sprawiły, że wszedłem w symulację takiego handlu, ale dość bezrefleksyjnie, bo np. musiałem, żeby móc dalej cieszyć się główną rozrywką. I to nie o nich będę tutaj pisał, bo musiałbym zdecydować się na zrobienie z tego wpisu części dłuższej serii. A i byłoby to zdecydowanie nudnawe. No bo tak, są gry, w których handel po prostu jest. Niezbyt wprawiony gracz wymieni pewnie kilka takich tytułów z pamięci i jeszcze najpewniej większość z nich to będą komputerowe odpowiedniki gatunku RPG. Wystarczy choćby powołać się na otoczonego przez polskich graczy niemal świętym kultem Gothica, w którym musieliśmy wymieniać przedmioty za przedmioty albo obdarzoną magicznymi właściwościami rudę, która pełniła w przedstawionym świecie rolę waluty.



Tylko że to jest standard. Jeśli odgrywam rolę podróżnika, który zarabia walką na szlaku, to muszę mieć lepszy sprzęt. Nie zastanawiam się nad tym, po co ten handel jest.

Ale są też takie tytuły, które zmusiły mnie do refleksji nad tym rytuałem, nieważne czy od razu podczas rozgrywki czy długo po niej i chcę o dwóch takich tytułach powiedzieć.


Po pierwsze moja refleksje zostały wywołane przez doświadczenie i dialog w grze Pathologic 2 od rosyjskiego studia Ice-Pick Lodge. Przede wszystkim gra ta stawia nas w sytuacji być albo nie być. Wcielamy się w postać powracającego w rodzinnej strony lekarza. Stajemy się świadkami groźnej pandemii, którą próbujemy rozgryźć. Surowców jest mało, a ludzie są wrogo nastawieni, bo nam nie ufają jako już obecnie komuś z zewnątrz. Możemy pójść do jednego ze sklepów i zakupić towary za szalone sumy pieniężne. Możemy też trochę pozwiedzać miasto, porozmawiać z mieszkańcami i co najważniejsze – pohandlować.



Zaznaczę tu że gra stawia olbrzymi narracyjny nacisk na więzi pomiędzy mieszkańcami miasta. Nie trzeba się więc dziwić specjalnie, że ten temat będzie poruszany w obrębie bardzo różnych obszarów ich życia. Podczas jednej z rozmów z takim mieszkańcem otrzymałem spore pouczenie, że handel to nie tylko wymiana dóbr, ale też wymiana Dóbr! Że to jest poważna sprawa i że handlować w ogóle trzeba! Ale nie tylko po to, aby coś dostać, ale tez po to, aby coś dać.


Gra szybko spuentowała to poprzez swoje zasady. Jeśli handluję, to ludzie zaczynają ze mną chętniej utrzymywać kontakt, a jeśli jestem wyjątkowo hojny podczas handlu (tj. daję więcej niż zyskuję), to moja reputacja w mieście rośnie jeszcze bardziej. Tym bardziej, że jako lekarz mogę się swobodniej przemieszczać podczas kwarantanny, a więc posiadam dobra, których niektórzy ludzie po prostu potrzebują i nie mogą się po nie udać na drugi koniec miasta. Przykładowo w jednej dzielnicy części naprawcze są warte tyle co woda w innej. Gra punktuje nas za bycie skąpymi, ale nieraz nagradza za hojne dzielenie się towarami, które w danym miejscu są deficytowe.


I to mnie wysłało w podróż w czasie…


Film na YT zamieszczony na koncie użytkownika o nicku miniwindini, prezentujący przykładową szybką transakcję między dwoma graczami.



W antycznych czasach, kiedy jeszcze były gimnazja, a ja do jednego uczęszczałem, zagrywałem się w wersję online głośnego tytułu studia Blizzard North. Diablo 2 to jest przede wszystkim gra akcji. Wybrany przez nas bohater mknie przez kolejne krainy masakrując po drodze zastępy piekielne, wszelkie rodzaju maszkary, bestie i potwory. Ogólnie rzecz biorąc robi niemal za darmo to, co Geralt z Rivii robi za spore sumki. Niemal, bo może nie muszą mu płacić ludzie w opałach, ale spłacają go nieźle same potwory.


No ale właśnie, jak wspominałem, bohater potrzebuje coraz cięższego miecza, żeby kroić monstra na kawałki, potrzebuje twardszych pancerzy do obrony przed ich kłami i szponami, magicznych mikstur, które zaleczą jego rany i potężniejszych magicznych przedmiotów, które pozwolą mu mierzyć się z tym co przekracza możliwości człowieka. W świecie Diablo 2 na szczęście w jakiś niewytłumaczalny sposób potwory gubią artefakty ludzkiej cywilizacji, potężny rynsztunek, który ma specyficzne właściwości. Nie można go kupić w sklepie, można go jedynie wydropić, czyli zdobyć jako trofeum w walce z potworami. Ale to wymaga nie tylko czasu, ale też (i może przede wszystkim) ogromu szczęścia, gdyż większość tego, co zdobywamy w walce to niestety bezwartościowe żelastwo, którego nie warto nawet podnosić z ziemi.


W związku z tym twórcy umożliwili w grze online handel między graczami. Nie było to nic nowatorskiego, bo prawie każda gra z gatunku pokrewnego (czyli MMORPG) posiada swój system handlu. W Diablo 2 jednak sprawa się skomplikowała. Złoto, walutę wbudowaną w grę, miał każdy. Złoto walało się (dosłownie!) po korytarzach lochów i wrzosowiskach pełnych zmasakrowanych potworów. Można śmiało powiedzieć, że inflacja wirtualnego świata osiągnęła poziom wyższy niż Wenezula. Gracze musieli więc wrócić do tradycji. Musieli wrócić do handlu. Przede wszystkim musieli ten handel stworzyć na nowo.


Okazało się także, że walka z potworami wysokiego stopnia, która daje jakąś satysfakcję, wymaga naprawdę rzadko dostępnego sprzętu. A walka ze słabszymi przeciwnikami, którzy mogą go zapewnić to nużąca praca. Wszystko, czego pragniemy i potrzebujemy, można było zdobyć właśnie drogą handlu i ograniczyć czas, jaki spędzamy na walce z siłami ciemności. Tak właśnie Diablo 2 zaczęło rezygnować ze swojej natury i zmieniło się w symulator handlarza.


Gracze sami stworzyli swój system. Na forach internetowych można było śledzić ceny rynkowe przedmiotów podawane w innych przedmiotach i dla precyzyjności w magicznych kryształach i runach, które zastąpiły jako waluta bezwartościowy pieniądz. Innymi słowy to, co miało rzeczywistą wartość, w sposób naturalny wyparło sztuczny system złota i komputerowych sprzedawców, bo te nie oferowały dóbr, których gracze pożądali.

Przez to charakter rozgrywki zaczął się zmieniać. Trzeba było nauczyć się sprawnie wymieniać, aby za np. 40 kryształów zakupić 1 runę, za nią 1 wartościowy przedmiot i ten spróbować wymienić na 2 albo 3 runy, te na inne wartościowe przedmioty, a następnie z uśmiechem w kształcie banana obserwować jak nasz prywatny skarbiec się powiększa.



Zapytacie się tutaj: „No super, GRAJdoł. Ale to po co tym graczom ten handel, jak przez niego nawet nie muszą walczyć z potworami, żeby zdobywać te magiczne przedmioty?”. I to jest bardzo dobre pytanie! To jest doskonałe pytanie na które… Nie mam odpowiedzi.


Jest tajemnicą wszechświata, w jaki sposób społeczność Diablo 2 bardziej skupiła się na często samym w sobie handlu niż głównym celu gry, jakim była walka z kohortami piekieł. Pewnej odpowiedzi szukałem w znaczeniu samego rytuału handlu. Bo tak, można powiedzieć, że ludzie po prostu lubią gromadzić dobra i lubią się wzbogacać. Ale sam nigdy nie uważałem się za taki typ osoby, który czerpał radość z samego w sobie wzbogacania się. Istniała za to jakaś dziwna radość, która pojawiała się, kiedy do gry dołączał ktoś obcy, z kim można było spróbować przehandlować posiadane dobra. Ta osoba witała się i pytała, czy handlujemy. Odpowiadało się, że tak i od tej pory językiem komunikacji był już wyłącznie język wirtualnego handlu w wirtualnym świecie wirtualnymi dobrami.


No właśnie – dobrami czy Dobrami?









31 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Post: Blog2_Post
bottom of page